12 czerwca 2000 r. Lech Kaczyński został powołany na stanowisko ministra sprawiedliwości. Chwilę wcześniej, 2 czerwca 2000 r., dokładnie o godz. 9, Jarosław S. pseud. Masa podpisał porozumienie z prokuraturą. Jego zeznania już jako świadka koronnego miały posłużyć antymafijnej ofensywie. Zbieżność interesów gangstera i ministra była pełna – Masa musiał wyeliminować konkurentów z półświatka, zanim oni wyeliminują jego. Natomiast Lech Kaczyński potrzebował sukcesu do ugruntowania swojego wizerunku bezkompromisowego obrońcy „zwyczajnych” ludzi a przy okazji zdeklarowanego antykomunisty.

Bracia Kaczyńscy od dawna wiedzieli, że założona w 1990 r. partia Porozumienie Centrum nie zdoła już zdobyć głosów wyborców. Racjonalnie ocenili oczekiwania społeczne, z czego płynął wniosek, że do zagospodarowania pozostała tylko nisza związana z powszechnym brakiem poczucia bezpieczeństwa. Stałym elementem medialnych wypowiedzi braci stały się odwołania do wszechobecnego „układu” i „mafii”, co tłumaczyć miało bezkarność przestępców. W ślad za radykalnymi wypowiedziami poszło narzucone przez ministra sprawiedliwości zaostrzenie polityki karnej, przybierające postać m.in. masowego stosowania tymczasowych aresztów, co z kolei uczyniło Lecha Kaczyńskiego drugim najpopularniejszym polskim politykiem. I tak na fali zdobytej wtedy popularności, bracia Kaczyńscy utworzyli nową partię polityczną – „Prawo i Sprawiedliwość”, dwukrotnie rządząca Polską (w latach 2005 – 2007 i od 2015 r.).

Już w czerwcu 2000 r. świadek koronny potrzebował pomocy Lecha Kaczyńskiego. Wtedy do policjantów odpowiadających za bezpieczeństwo Masy dotarł rozkaz wywiezienia go z chronionego obiektu i porzucenia przy trasie katowickiej w pobliżu Pruszkowa. Dla zdrajcy oznaczało to śmierć. Jak wielokrotnie twierdził później Jarosław S., życie uratowała mu dynamiczna interwencja ministra sprawiedliwości, skutkująca kontynuowaniem ścisłej ochrony. Nie udało się nigdy ustalić, kto wydał rzekomy rozkaz, ale przyjęto, że była to próba zgładzenia świadka na zlecenie pruszkowskiego „Zarządu”.

Jak twierdził Masa, jego zeznania miały „zmrozić” śledczych, wszyscy uznali więc, że grozi mu śmiertelne niebezpieczeństwo w niewyobrażalnej skali. Inaczej jednak zapamiętał tamte czasy gen. Adam Rapacki, dyrektor Biura do Walki z Przestępczością Zorganizowaną i Biura do spraw Narkotyków Komendy Głównej Policji, na bazie których utworzono Centralne Biuro Śledcze. Po latach, w rozmowie z dziennikarzami Rzeczpospolitej zdradził, że były one rozczarowujące: „znalazła się w nich cała masa ogólników... zresztą nie tylko o mafii pruszkowskiej”.

Faktycznie, protokoły wypełniają w zdecydowanej większości informacje dawno już ustalone w toku czynności operacyjno-rozpoznawczych policji, np. o tym ilu orientacyjnie „żołnierzy” posiadać miał w swoich strukturach dany gangster (sporadycznie ich nazwiska lub pseudonimy), jakie były taryfikatory haraczy, w jakim historycznym okresie grupa dokonywała napadów na tiry a kiedy weszła na poważnie w narkobiznes, jak wyglądał atak na dyskotekę Park itp., a przewodnim źródłem informacji o ciężkich gatunkowo zbrodniach okazały się plotki i noszące cechy gołosłownych przechwałek opowieści, które Masa od kogoś gdzieś usłyszał i w dany sposób zapamiętał.

Co istotne, sam świadek koronny przyznał, że również przechwalał się w środowisku przestępczym przypisując sobie (rzekomo) niedokonane przestępstwa. Brakowało konkretów możliwych do przekucia w nowy materiał dowodowy, a dominowały opisy powszechnie znanych spraw kryminalnych:

Osobiście posiadam wiedzę mogącą pomóc w wykryciu sprawców i zleceniodawców zabójstw: Wojciecha Kiełbińskiego, Nikodema Skotarczaka, Cezarego Dresza, mężczyzny o ps. „Poldek”, którego zwłoki znaleziono na Pradze w bagażniku samochodu. Wiem kto był sprawcą nieudanego zamachu na Wiesława Niewiadomskiego w miejscowości Zakręt. […] Znam także informacje mogące dopomóc w ujawnieniu sprawców zabójstwa trzech mężczyzn w gołębniku w Rembertowie. […] Znam także informacje dotyczące zabójstwa Grzymskiego ps Junior, zleceniodawcami tego zabójstwa byli Adamski ps Lutek, Klepacki, oraz trzon grupy pruszkowskiej. […] W przypadku uznania mnie za świadka koronnego gotów jestem złożyć zeznania dotyczące zleceniodawców i sprawców zabójstwa Adamskiego, Klepackiego i innych w restauracji Gama. Wiem także że „Malarza” zastrzelili Rosjanie na polecenie Juniora.” – protokół przesłuchania podejrzanego Jarosława S. z dnia 5 czerwca 2000 r. [zeznania świadka koronnego nie umożliwiły wykrycia sprawców tych zbrodni – przyp. aut.]

Samochody braliśmy od różnych złodziei, było wiele tych osób nie pamiętam ich, pamiętam jedynie, że samochody te załatwiał Wojtek Kiełbiński. Potem razem sprzedawaliśmy je. Nie pamiętam komu wtedy kilkaset samochodów. Z tego co pamiętam sprzedaliśmy wtedy kilkaset samochodów. Na każdym sprzedanym samochodzie zarabiałem kilkaset dolarów. Potem było to na początku lat 90, nie pamiętam już przez kogo, nawiązaliśmy kontakt z Robertem z Łopusznej. Wtedy braliśmy od niego już zalegalizowane samochody z legalnymi dokumentami. Kilka samochodów wzięliśmy też od Nastka, kilka od mężczyzny o pseudonimie Margaryna.” – protokół przesłuchania podejrzanego Jarosława S. z dnia 24 czerwca 2000 r. [Kiełbiński nie dożył dnia składania tych zeznań, w związku z czym nie można było ich zweryfikować ani wykorzystać procesowo – przyp. aut.]

Ja nie wiem od kogo ściągane były haracze, ponieważ nie interesowało mnie to. Kwoty jakie wpływały były różne, od 10 do 40 tysięcy złotych, w zależności od tego ile udało się zebrać. Ja osobiście z grupą K. odbierałem pieniądze ze sklepu na Ochocie, z hurtowni butów w Ursusie, i z dyskoteki Trend. […] W przypadku sklepu na Ochocie było tak, że jego właściciel zadzwonił do Kiełbasy i poprosił żeby chronić jego sklep przed awanturami. Pojechaliśmy do tego sklepu w składzie Kiełbasa, ja, Sz. i Pako. Uzgodniliśmy, że będziemy chronić ten sklep za 1000 USD miesięcznie, z tym, że potem po kilku miesiącach powiedział nam, że taka kwota jest dla niego za duża i płacił po 500 USD. W tym przypadku tak się złożyło, że zadzwonił następnego dnia po pierwszym spotkaniu, że ma w sklepie awanturę. Wtedy pojechaliśmy w tym samym składzie i w sklepie zastaliśmy pięć lumpów ściągających z wystawy alkohol. Pobiliśmy ich i potem w sklepie był już spokój. Nie sądzę, żeby oni zgłosili gdzieś to pobicie, wyglądali na kryminalistów” – protokół przesłuchania podejrzanego Jarosława S. z dnia 24 czerwca 2000 r.

Daty dokładnie nie pamiętam, było to na początku lat 90. Wraz z Żabą, Kiełbińskim i chyba Żydem pojechaliśmy do hotelu Warszawa z jednym z właścicieli kantoru o imieniu Czarek, Żaba znał go wcześniej. Rozmowę zaczął, Żaba, a dalej prowadził rozmowę Wojtek Kiełbiński. Powiedzieli Czarkowi, że jest takie zagrożenie, że wchodzą Rosjanie z haraczami i że nasza grupa może temu zapobiec, a oni w zamian za to będą płacić nam po 1000 dolarów miesięcznie. Powiedzieli mi, że pieniądze będą przeznaczone na nasze koszty, tzn. na broń, na amunicję i utrzymanie grupy. Czarek zgodził się na to powiedział, że będzie płacił 1 każdego miesiąca. Układ był taki, że my zapewniamy ochronę kantoru, zostawiliśmy numery pagerów i telefonów. W razie kłopotów miał dzwonić na te numery. Były takie sytuacje, że Czarek dzwonił do nas było takich sytuacji kilka, pamiętam jedną kiedy w hotelu rozrabiał pijany Marek P. Wtedy przyjechaliśmy z Wojtkiem Kiełbasińskim i zabraliśmy go. W czasie pierwszej rozmowy z Czarkiem, ani później nikt z nas nie groził mu w żaden sposób. Przedstawiliśmy mu tylko sytuację jaka wtedy istniała. Była to forma „zrobienia ciśnienia” żeby przestraszył się. […] Pojechaliśmy do niego z Wojtkiem Kiełbińskim, a rozmowa odbywała się w biurze restauracji w Alejach Jerozolimskich. Rozmowę prowadził Wojtek. Tak samo jak przy rozmowie z właścicielem kantoru w hotelu Warszawa Wojtek powiedział mu o Rosjanach, którzy będą od niego ściągać haracz i że my możemy mu zapewnić ochronę przed nimi. Niczym innym Wojtek go nie straszył. Za tę ochronę zażądaliśmy 1000 lub 2000 dolarów, nie pamiętam dokładnie. On zgodził się na to.” – protokół przesłuchania podejrzanego Jarosława S. z dnia 24 czerwca 2000 r.

W skład grupy Szwarca wchodzi kilkanaście osób, nie wiem kim one są, Szwarc powiedział o nich „moje chłopaki”. Oprócz tego Szwarcowi podlega grupa Żaby tj Jerzego W. w skład której wchodzi: - grupa Meringe licząca kilkadziesiąt osób, - grupa Krzyśka ps Muł, który przez kilkanaście lat był ochroniarzem Żaby, prostuję przez kilka lat, ta grupa liczy parenaście osób, - grupa Maćka, teraźniejszego ochroniarza Żaby, licząca kilkanaście ludzi [...]” – protokół przesłuchania podejrzanego Jarosława S. z dnia 7 lipca 2000 r.

Prawdą jest, że w okresie od września 1998 r. do 30 grudnia 1999 roku tj dnia mego aresztowania wziąłem udział w wykupce około 100 samochodów. Ich liczby również nie jestem w stanie dokładnie określić jak również kwoty pieniędzy jaką z tego tytułu uzyskałem. Nie potrafię też wskazać właścicieli poszczególnych aut, z tego co się orientuję większość faktów wykupienia wcześniej skradzionych samochodów nie była zgłaszana na policję.” – protokół przesłuchania podejrzanego Jarosława S. z dnia 13 lipca 2000 r.

Przy tej samej rozmowie Słowik mówił też, że to on stoi za śmiercią Cebra. Mówił też, że bliski współpracownik Dziada Poldek był niebezpieczny dla starych i że dumą grupy jest to, że został zabity i wszyscy z grupy powinniśmy być wdzięczni Słowikowi za to że Poldek został zabity. Mówił też, że trzech zabitych w gołębniku to też jego zasługa, mówił że to on wraz z kimś drugim ich załatwił. Jako drugiego wymienił Kajaka lub Budzika, w tej chwili dokładnie nie pamiętam kogo. Mówił też że jeden z tych trzech zabitych został przypadkowo.” – protokół przesłuchania podejrzanego Jarosława S. z dnia 14 lipca 2000 r.

W skład podgrupy Żaby wchodzili: Jarosław Meringe, który był odpowiedzialny za handel narkotykami. Jarosława Meringe poznałem, gdy po wyjściu z aresztu dołączyłem do grupy Rympałka. On był wówczas żołnierzem Rympałka. On potem przeszedł do podgrupy utworzonej z pozostałych ludzi Rympałka. Około 1997 Meringe awansował za handel narkotykami. Meringe miał podporządkowanych dilerów narkotykowych, których znam tylko z widzenia.” – protokół przesłuchania świadka Jarosława S. z dnia 16 sierpnia 2000 r.

W mojej obecności P. dostał od nas pieniądze od Dresza, który wtedy razem z R. trzymali kasę. Była to suma 15 000 USD. Te pieniądze pochodziły z wymuszenia dokonanego na przemytniku spirytusu. Było to na początku lat 90. Nie pamiętam teraz nazwiska tego człowieka wiem jednak, że mieszkał on w Łomiankach. Był to mężczyzna w wieku około 40 lat, niski, krępy o blond włosach.” – protokół przesłuchania świadka Jarosława S. z dnia 5 września 2000 r.

Andrzeja Kolikowskiego poznałem w 1989 roku. […] Pershing miał wtedy grupę która wymuszała haracze z agencji towarzyskich, pubów, komisów samochodowych i kantorów.” – protokół przesłuchania podejrzanego Jarosława S. z dnia 10 czerwca 2000 r.

Andrzeja Kolikowskiego poznałem pod koniec lat osiemdziesiątych lub na początku lat dziewięćdziesiątych. Kolikowski nie był jeszcze wtedy w składzie grupy pruszkowskiej, miał własną, silną grupę. Ta grupa zajmowała się wtedy nielegalnymi zakładami na wyścigach konnych, odzyskiwaniem długów i prowadzeniem nielegalnych kasyn gry.” – protokół przesłuchania świadka Jarosława S. z dnia 6 września 2000 r.

Jak widać na dwóch powyższych przykładach, nawet krótki odstęp czasu między przesłuchaniami wpływał istotnie na treść zeznań już świadka koronnego. Natomiast z zakresu samokrytyki znalazł się w nich np. obszerny opis wspólnego z nieżyjącym Wojciechem Kiełbińskim handlu kradzionymi samochodami czy nieprzytoczonego powyżej przedawnionego pobicia drobnych złodziejaszków i zmuszenia przez Kiełbachę towarzyszącej im dziewczyny do seksu oralnego, okoliczności otrzymania kilku kartonów wódki jako udziału w dokonanym wyłudzeniu na szkodę hurtowni alkoholi, czy szczegóły sponsorowania brudnymi pieniędzmi paczek dla ubogich dzieci.

Trudno nazwać to szokującymi informacjami w świecie, w którym ciągle dochodziło do strzelanin i wybuchów bomb czy dokonano nawet zabójstwa komendanta głównego policji. Wyjątkiem były tylko plany przestępstw gospodarczych senatora G. realizowane wspólnie z Pershingiem oraz nieudowodniona nigdy kwestia ochrony przez Pruszków spółek hazardowych powiązanych z lewicą. Mimo tego, czołówki gazet zdominował wtedy temat przestępczości zorganizowanej i świadka koronnego. Do prasy wciąż wyciekały objęte tajemnicą śledztwa informacje o kilku członkach grupy pruszkowskiej, których ułaskawił skonfliktowany z braćmi Kaczyńskimi prezydent Lech Wałęsa. Był wśród nich jeden z najważniejszych bossów – Słowik. W wywiadzie udzielonym Życiu Warszawy Lech Kaczyński mówił:

Muszę powiedzieć o jednej rzeczy z olbrzymim niepokojem. Wygląda na to wyraźnie, że prowadzona jest akcja, której celem jest nie tylko uniemożliwienie prowadzenia śledztwa nie tylko w tym jednym z wątków sprawy pruszkowskiej, tylko w ogóle w sprawie pruszkowskiej. [...] To przedsięwzięcie się powodzeniem nie zakończy. Te osoby, które się zajmują tym śledztwem, a także ja jako ich najwyższy przełożony, nie ulegniemy i śledztwo będzie prowadzone”. Część komentatorów uważała, że za przeciekami stał Słowik manifestujący wpływy Pruszkowa, nie brakowało jednak głosów, że ich źródłem był sam Lech Kaczyński, którego poparcie społeczne dzięki nim ciągle rosło, a zwalczanym konkurentom politycznym malało.

Masa cały czas zeznawał i skupiał się na wątkach korzystnych politycznie dla braci Kaczyńskich. Obciążył oczywiście zeznaniami tzw. Starych Pruszkowskich, czyli rzekomy „Zarząd” polskiej mafii w osobach Słowika, Malizny, Wańki, Parasola i Bola, a także cały tabun pomniejszych bandytów, ale obok nich również lewicowych polityków, którzy według sondaży wyborczych mogli następne wybory wygrać. I wygrali. Sensacją stały się zeznania oskarżające Słowika o wręczenie 150 tys. dolarów amerykańskich łapówki za ułaskawienie. Kwota miała trafić do rąk pracowników Kancelarii Prezydenta Lecha Wałęsy. Z zeznań wynikało, że pieniądze trafiły do jednego albo do obu prezydenckich ministrów: Lecha Falandysza i Mieczysława Wachowskiego – czyli właśnie do tych osób, z powodu których bracia Kaczyńscy w 1991 r. zakończyli współpracę z Wałęsą i na niemal 10 lat wypadli z wielkiej polityki, a ich biznes podupadł. W tym samym czasie Lech Kaczyński, będąc nadal ministrem sprawiedliwości, publicznie nazwał Wachowskiego „wielokrotnym przestępcą”, za co został skazany przez sąd I instancji na karę grzywny w wysokości 10 tys. zł.

Choć poza słowami Masy nie było żadnych dowodów na przyjęcie przez Wachowskiego lub Falandysza łapówki, do sądu trafił akt oskarżenia, ale obejmujący tylko Słowika. Sprawa zakończyła się jego uniewinnieniem. Nikomu też innemu, ani prezydentowi Lechowi Wałęsie, ani jego ministrom, nie odważono się na tak słabej podstawie stawiać zarzutów. Podobnie kończyło się wiele „mafijnych” procesów. Jako świadek koronny Masa poniósł w większości prestiżowych spraw porażki. Sędziowie i prokuratorzy nie dawali wiary jego zeznaniom, wskazującym rzekomych zabójców Nikosia, Wariata (brata sławnego Dziada), zgładzonych wraz z trzema ochroniarzami w barze Gama na Woli bossów Wołomina – Lutka i Mańka, czy wielu innych osób, jak choćby trójki mężczyzn rozstrzelanych w gołębniku Dziada w Rembertowie.

Największe zagadki kryminalne pozostawały niewyjaśnione, choć na każdy temat Masa chętnie zeznawał. Nic do powiedzenia nie miał wyłącznie w sprawie zabójstwa gen. Papały, w której złodziej samochodów o pseudonimie Patyk – wtedy podległy mu człowiek – jest dziś oskarżony o oddanie śmiertelnego strzału w głowę generała. Podobnie zabrakło dowodów rzekomego skorumpowania sędzi Barbary Piwnik (minister sprawiedliwości w rządzie SLD-UP), posła SLD Jerzego Dziewulskiego czy Andrzeja Gołoty. Jak się okazało były za to dowody przeciwne. Żona pięściarza, Mariola Gołota, udowodniła Masie kłamstwa – rzekome wspólne obstawianie u legalnie działającego bukmachera wyniku ustawionej walki bokserskiej nie mogło mieć miejsca, gdyż tylko w 4 stanach w USA zakłady takie są dozwolone, a Nowy York do nich nie należał. Poza tym, to nie Gołota był faworytem i zysk z jego porażki byłby niski.

Podobnych sprzeczności w innych zeznaniach Jarosława S. było więcej, co nierzadko kończyło się umarzaniem śledztw lub uniewinnieniami. Zapowiadano rozbicie „mafii”, ale poza sprawą senatora G. nie zdołano udowodnić winy nikomu ważnemu, a w wątkach kryminalnych zapadały niemal same niskie wyroki, orzekane głownie za drobne występki. Bracia Kaczyńscy traktowali taki stan rzeczy jako ostateczny dowód na istnienie mafii i powszechną korupcję w sądach i prokuraturze.

W 2003 r. fragmenty nadal objętych tajemnicą zeznań świadka koronnego opublikował związany z prawicą dziennikarz śledczy Wojciech Sumliński (który w późniejszych latach wspólnie z Jarosławem S. napisał książkę). Wynikało z nich, że za „polską mafią” stali politycy właśnie zwalczanej przez braci Kaczyńskich postkomunistycznej partii SLD. Protokół przesłuchania Masy:

Ponieważ czułem się w stosunku do niego [Pershinga – przyp. aut.] zobowiązany, postanowiłem mu zaproponować jakiś interes, na którym mógłby zarobić. Zaproponowałem zbieranie haraczy z automatów do gry. Stwierdził, że automaty na terenie Warszawy są już podzielone, ale wtedy zaproponowałem, aby robić to na terenie Polski. […] Nie wiem, jak to się zaczęło, mnie powiedzieli R. i Parasol, że dogadali się z SLD. Układ miał polegać na tym, że miejsca, w których wstawiane były maszyny do gier, uznawane były przez grupę jako własne, a właściciele lokali, gdzie były takie maszyny, musieli płacić określoną kwotę od każdej maszyny. Z reguły było to od 50 do 100 USD miesięcznie. R. i Parasol mówili, że ktoś z SLD wskazał im firmy, których maszyny mają być wstawiane. Grupa zapewniała, że będą wstawiane tylko maszyny tych firm i miała z tego określone zyski. [...] Pershing dostał od Malizny listę, ja w tym samym czasie dostałem tę samą listę od Parasola. Była to lista sześciu firm wstawiających automaty do gier. Z tych firm nie można było zbierać haraczy. Parasol mówił mi, że są to firmy związane z SLD, finansujące tę partię”.

Zeznania uderzające w rządzące wówczas SLD wywołały, kolejny już w tej kadencji, skandal i podważyły zaufanie do partii Leszka Millera, którego niedługo później usiłowano połączyć ze sprawą zabójstwa jego protegowanego – byłego komendanta głównego policji Marka Papały. Na podstawie zeznań niewiarygodnego kryminalisty z Trójmiasta, Artura Zirajewskiego, zarzut zlecenia zabójstwa szefa policji usiłowano przedstawić Słowikowi oraz polonijnemu biznesmenowi Edwardowi M., który znajdował się w kręgu znajomych ówczesnego premiera Millera, ale także byłych premierów Waldemara Pawlaka (PSL) i Józefa Oleksego (SLD). Edward M. zdołał wcześniej wyjechać z Polski do USA, co stało się powodem politycznych zarzutów o roztoczenie parasola ochronnego nad zleceniodawcą zbrodni.

Nie będę wskazywał palcem tych ludzi, którzy stali ponad panem M., bo to już jest domysł, a domysłami nie będę się dzielił. Jedną rzecz mogę powiedzieć na pewno – Edward M. nie był ostatnim ogniwem w łańcuchu” – mówił w radiowych Sygnałach Dnia Lech Kaczyński, wówczas już kandydat „Prawa i Sprawiedliwości” na urząd prezydenta. W późniejszych latach zarówno Lech Kaczyński, jak i Zbigniew Ziobro, dążyli za wszelką cenę do sprowadzenia podejrzanego go Polski, choć w dowody jego winy uwierzyć mogła jedynie osoba o zerowym doświadczeniu śledczym.

Słowa Masy dotyczące rzekomej współpracy mafii pruszkowskiej z SLD nie zostały w żadnym stopniu potwierdzone procesowo, a Edward M. został po latach oczyszczony z wszelkich zarzutów. Mimo tego „Prawo i Sprawiedliwość” wygrało wybory prezydenckie i parlamentarne, choć więcej z jednorękimi bandytami łączyło Lecha Kaczyńskiego, niż Leszka Millera.

Pod koniec ostatniej dekady XX wieku w Polsce największe pieniądze gangsterzy zarabiali na hazardzie. Odpowiadać mieli za ochronę części spółek eksploatujących automaty do gier hazardowych, tzw. jednorękich bandytów, a jednocześnie ściągać haracze od ich konkurencji. Zyski z tego źródła sięgały milionów dolarów miesięcznie. Problemem dla całej branży była kwestia techniczna, rozdzielająca automaty na te hazardowe (podlegające restrykcjom), w których można wygrać nagrody a wynik gry zależy wyłącznie od losu oraz na zręcznościowe (niekontrolowane). W interesie świata przestępczego leżało, aby automatów zręcznościowych było na rynku jak najwięcej.

Regulująca wtedy branżę hazardową ustawa z dnia 29 lipca 1992 r. o grach losowych i zakładach wzajemnych (dz.u. z 1992 nr 68 poz. 341) wprowadzała liczne ograniczenia, m.in. działalność w zakresie automatów do gier losowych mogła być prowadzona jedynie w kasynach lub salonach gry prowadzonych przez spółki akcyjne lub z ograniczoną odpowiedzialnością, mające siedzibę na terytorium Polski i należące wyłącznie do osób krajowych, nie będących zależnymi od podmiotów zagranicznych. Już samo wejście do ośrodków gier wiązało się z koniecznością wniesienia opłaty stanowiącej dochód Skarbu Państwa.

W stanie na 1997 r. warunkiem udzielenia przez Ministra Finansów zezwolenia był kapitał spółki nie mniejszy niż 1,5 miliona zł (salon gier) lub 2,5 miliona zł (kasyno). Liczba ośrodków gier podlegała limitowaniu, i tak kasyno mogło być otwarte w mieście o liczbie mieszkańców nie mniejszej niż 250 tys., zaś salony gier od 50 tys. Ich liczba na danym terenie nie mogła też przekroczyć limitów, np. w miejscowościach do 100 tys. mieszkańców powstać mógł tylko jeden salon gier, a w miastach liczących od 500 tys. do miliona mieszkańców nie więcej niż 3 kasyna. Oznaczało to zamknięcie rynku na nowych inwestorów.

Zabezpieczeniem wypłacalności kasyn była kaucja w wysokości 700 tys. zł za działalność w zakresie kasyn (do 3 obiektów) i 300 tys. zł za salony gier (do 3 salonów). Kolejną barierą miała być niska rentowność, wynikająca z wysokich podatków. Wszystkie te restrykcje miały (przynajmniej w teorii) ograniczyć dostępność hazardu, tak by ograniczyć też występowanie uzależnień od niego, zamknąć rynek dla zagranicznych inwestorów często powiązanych z przestępczością zorganizowaną oraz wykluczyć opłacalność wykorzystania branży do procederu prania brudnych pieniędzy.

Wytrychem omijającym ograniczenia stała się ucieczka w kierunku wspomnianych automatów zręcznościowych, których eksploatacja i opodatkowanie mieściło się w granicach nieregulowanej działalności usługowej. Z Holandii sprowadzano wtedy masowo jednorękich bandytów i wstawiano je wszędzie: do pubów i restauracji, na dyskoteki, stacje benzynowe czy dworce. Maszyny nie wypłacały automatycznie wygranych, dopiero obsługa lokalu wyliczała należną kwotę przeliczając uzyskane w grze punkty. Do tego z czasem zaczęto sztucznie dodawać element zręcznościowy, uzależniający wygraną od szybkiego, wymagającego rzekomo „zręczności”, naciśnięcia świecącego guziczka. Na tych automatach można było grać wszędzie i tanio, a brak (wymaganej w kasynach i salonach gier) imiennej rejestracji graczy umożliwiał szybką legalizację gotówki pochodzącej z masowych przestępstw, m.in. z narkobiznesu. Interes kwitł, a Pruszków zarabiał. Wszczynano co prawda śledztwa w sprawie nielegalnej działalności hazardowej, lecz kończyły się one umorzeniami.

W 1998 r. połączono kilka prowadzonych w Polsce śledztw w jedno postępowanie. Prokuratura Wojewódzka w Gdańsku szczególną uwagę zwróciła na spółkę Maxi Fun Group Poland, eksploatującą w całym kraju tysiące automatów zręcznościowych. Jej właścicielowi groziły zarzuty nielegalnego hazardu, w związku z czym zwrócił się po pomoc do Kancelarii Prawniczej z Trójmiasta. Dzisiaj ta kancelaria jest nazywana prezydencką, z uwagi na współpracę z nią Lecha Kaczyńskiego i to właśnie w drugiej połowie lat 90-tych. W imieniu MFGP występował adw. Andrzej Z., późniejszy patron w aplikacji adwokackiej Marty Kaczyńskiej. Wspierał go r.pr. Marek G., późniejszy nieoficjalny doradca już prezydenta Lecha Kaczyńskiego ds. gospodarczych, następnie z jego polecenia przewodniczący rady nadzorczej PKO oraz p.o. prezesa zarządu, a wkrótce po utracie władzy przez prawicę został przewodniczącym Rady Nadzorczej Dolnośląskich Surowcow Skalnych (DSS).

Prawnicy przekazali do Ministerstwa Finansów ekspertyzy Wojskowej Akademii Technicznej, stwierdzające, że w automatach decydujące o wyniku nie jest losowanie punktów, ale naciśnięcie guzika po losowaniu... Ministerstwo uwierzyło i wydało decyzję uznającą automaty MFGP za substytut fliperów. Śledztwo musiało zostać umorzone, choć później okazało się, że automaty jednak należy zakwalifikować jako podlegające pod ustawę o grach losowych. Nigdy nie zweryfikowano, czy spółka MFGP ani kolejne branżowe przedsiębiorstwa jej właściciela, podlegały ochronie pruszkowskich gangsterów, czy też ściągano z nich haracze. Choć niedługo potem Lech Kaczyński został ministrem sprawiedliwości, a parę lat później „Prawo i Sprawiedliwość” przejęła pełnię władzy w Polsce, w tym powierzając tekę ministra sprawiedliwości Zbigniewowi Ziobro, nie podejmowano żadnych realnych czynności w tej sprawie, nie zdołano również udowodnić żadnego nielegalnego finansowania SLD przez branżę hazardową.

Pomimo upływu lat Masa nadal żywił sentyment do braci Kaczyńskich. Chyba nie zdarzyło się, by kiedykolwiek wypowiedział się negatywnie na temat kogokolwiek z ich otoczenia politycznego. Za dawną protekcję odwdzięczał się również korzystając ze swojej medialnej sławy, wielokrotnie deklarując w udzielanych wywiadach pełne poparcie dla prawicy: „Od trzech lat informuję o tym organy ścigania i różne instytucje, ale wie pan, mury niechęci były. Natomiast teraz po zmianie rządu niby ten, powiem tak kolokwialnie, ch... PiS, jak to niektórzy twierdzą, no ale nie tak do końca, bo jedynie oni wzięli się za to solidnie, i dzięki panu ministrowi Ziobrze coś drgnęło. […] Dopiero teraz, za czasów PiS-u, to moim zdaniem, jeśli chodzi przynajmniej o wymiar sprawiedliwości, to jest dobra zmiana”.

Inny wywiad:

Uważam, że PiS dobrze robi, kończąc z tą sędziowską kastą. Trzeba zmienić sądy, szczególnie Sąd Najwyższy, gdzie taka pani Małgorzata Gersdorf bezczelnie mówi o 10 tys. zł, za które da się przeżyć tylko na prowincji… To podłe! Ta pani nie powinna nosić togi! Wziąć szczotę i pogonić całą tę sędziowską kastę! […] Kibicuję zmianom w sądach i Zbigniewowi Ziobrze, żeby nie odpuszczał w reformowaniu polskiego sądownictwa!”.

Jednocześnie świadek koronny deklarował wolę... pełnienia funkcji ochroniarza Jarosława Kaczyńskiego. W 2017 r. mówił: „Dla mnie prezes PiS Jarosław Kaczyński jest wielkim patriotą, ma wizję polityki i rządzenia państwem. [...] To najwybitniejszy polityk w Polsce. Nie wahałbym się zasłonić pana prezesa Jarosława Kaczyńskiego własną piersią w razie jakiegoś zamachu. Mógłbym pełnić taką misję, oczywiście wybrałbym też ekipę ludzi do ochrony prezesa”.

Były już świadek koronny nie zrozumiał jednego. Wydawało mu się, że obciążając zeznaniami wrogów prawicy (polityków postkomunistycznej partii SLD czy otoczenie Lecha Wałęsy) i chwaląc jej liderów, a jednocześnie milcząc na tematy niewygodne dla tej strony sceny politycznej, zapewnia sobie wzajemność. Tymczasem o żadnej symbiozie nie mogło być mowy. Jarosław Kaczyński nie żywi sentymentu do nikogo. Jest chłodnym i pragmatycznym politykiem. W sytuacji w której okazało się, że Masa nadal popełnia przestępstwa i może to zaszkodzić wizerunkowi państwa, nikt nawet przez chwilę się nie wahał – były świadek koronny trafił wraz ze swoimi wspólnikami do aresztu. Lata nieudolnych, jednostronnych prób budowania przez gangstera antylewicowego i antyliberalnego sojuszu poszły na marne.

 

Kazimierz Turaliński