Andrzej B. (później Z.) pochodzi ze Stargardu Szczecińskiego, tam urodził się w 1960 roku w biednej, ale niepatologicznej robotniczej rodzinie. Od wczesnej młodości notorycznie łamał prawo, lecz pomimo wielu wyroków skazujących utrzymuje, że był jedynie złodziejem wykreowanym na gangstera przez polityków.

Pierwszy wyrok, 18 miesięcy pozbawienia wolności oraz grzywnę za kradzież samochodu w 1978 roku, otrzymał jeszcze jako nastolatek. Pełną karę wraz z nieuregulowaną grzywną odbył w ciężkim zakładzie karnym podwłocławskiego Mielęcina. Tam od razu został umieszczony w pawilonie dla wielokrotnie karanych młodych przestępców, gdzie przystąpił do kasty grypsujących. Jak twierdził, został skazany za przestępstwo dokonane przez jego kolegów, dzieci lokalnej elity, a pobyt w zakładzie karnym na zawsze zmienił jego życie – zamiast resocjalizując ukształtował go na przestępcę.

Po odbyciu kary na wolności spędził jedynie 58 dni, po których ponownie został zatrzymany, tym razem za kradzieże i włamania do mieszkań. Z drugim, już czteroletnim wyrokiem trafił do owianego złą legendą więzienia w Czarnem, z którego na krótko udało mu się zbiec. Jednak z uwagi na trwający stan wojenny, został szybko ujęty przez przypadkowy patrol milicyjny. Za kratami wiele czasu spędzał w karnych izolatkach, a pod celą i na spacerniaku wielokrotnie wdawał się w brutalne bójki przynoszące mu wśród recydywistów chwałę. W tym zakładzie karnym ukończył szkołę zawodową dla fryzjerów, a po odbyciu

większości kary, z uwagi na protekcję wierzącego w resocjalizację wychowawcy więziennego, uzyskał warunkowe zwolnienie. I tym razem szybko, już po 59 dniach i w warunkach recydywy, trafił do więzienia za kradzieże i włamania do hurtowni. Powolne kruszenie komunistycznego ustroju odciskało wtedy swoje piętno na więziennictwie, które coraz łagodniej traktowało skazanych i hojnie rozdawało okolicznościowe przepustki. Za łapówkę i Słowik otrzymał zgodę na krótkoterminowe opuszczenie murów zakładu. Wbrew jednak obowiązkowi, za kraty nie powrócił. Na wolności gromadził coraz większe pieniądze, poznał kobietę, został ojcem.

Na początku lat osiemdziesiątych Słowik nawiązał pierwsze znajomości z warszawskimi przestępcami, wśród nich z późniejszym pruszkowskim bossem Zygmuntem R. pseud. Bolo. Ten specjalizował się wówczas w kradzieży srebra, w co wprowadził także Słowika. Wspólnie dokonali licznych włamań i kradzieży, w tym do powstających prywatnych hurtowni. Inny początkujący gangster, Marek K. (później, po zmianie nazwiska M.) pseud. Oczko, przekonał przyjezdnego kryminalistę do przekwalifikowania. Rozwijający się pod koniec dekady nielegalny import taniego spirytusu stwarzał nieograniczone możliwości zarobku. Obok alkoholu często szmuglowano także papierosy. Zaradny i ambitny Słowik okazał się niezwykle cennym współpracownikiem. Szybko skorumpował na zachodnich przejściach granicznych wielu celników, co umożliwiło bezpieczny przemyt towarów z pominięciem akcyzy i ceł. Brutalność i brak zahamowań zjednywały szacunek gangsterów, a zarazem trzymały w strachu łapówkarzy i konkurencję. Z zarobionych na przemycie pieniędzy utworzono pierwsze struktury pruszkowskiego związku przestępczego o charakterze zbrojnym. Słowik pozostawał jednym z najważniejszych jego ogniw.

Szeroko praktykowany na początku lat dziewięćdziesiątych przemyt spirytusu umożliwił dalsze zwiększanie dochodów. Zamiast kupować trunek na Zachodzie i dodatkowo ponosić koszty jego transportu, grupa pruszkowska uprowadzała cudze, już wypełnione towarem tiry. Dzięki temu nakłady finansowe ograniczono do minimum, a zysk rósł w tempie geometrycznym. Skorumpowani pracownicy przejść granicznych donosili Słowikowi o dużych transportach, na podstawie czego zbrojne bojówki przejmowały wytypowane konwoje. Dodatkową zaletą okradania konkurencji pozostawało znikome zagrożenie śledztwem policyjnym. Na ofiary wybierano kryminalistów lub biznesmenów omijających prawo, a więc osoby niezainteresowane angażowaniem w konflikt aparatu ścigania. Zwłaszcza, że doniesienie równałoby się przyznaniu do czerpania zysku z przemytu, a w konsekwencji tego odpowiedzialności karnej.

Według zeznań świadka koronnego, Jarosława S. pseud. Masa, w latach dziewięćdziesiątych Słowik własnoręcznie dokonać miał wielu zabójstw, głównie związanych z porachunkami z prasko-wołomińskimi grupami przestępczymi. Wśród ofiar wymienił trzech mężczyzn zabitych w gołębniku w Rembertowie oraz dwóch kolejnych w Markach – Czesława Kamińskiego pseud. Ceber i Jerzego Maliszewskiego. Ponadto, sumienie przestępcy obciążać miały próby eliminacji wołomińskiego bossa Wiesława Niewiadomskiego pseud. Wariat, śmierć jego ochroniarza Apoloniusza Dąbrowskiego pseud. Poldek oraz Cezarego Dresza. Jednak bezpośrednich dowodów winy, pozwalających uzyskać w sądzie wyrok skazujący, brak. Inne, nieoficjalne źródła wskazują na udział Andrzeja B. w egzekucjach konwojentów przemycających spirytus. Wedle nich, miał on również likwidować spirytusowych baronów na zlecenia konkurencji. Rzekomo inkasowane honorarium od takiej usługi wynosiło od 10 do 15 tys. dolarów. Tego przed sądem również nigdy nie udowodniono, ani nawet nie próbowano udowodnić.

Bez udziału Andrzeja B. budowa pruszkowskiej potęgi na alkoholowym biznesie najpewniej nie byłaby możliwa, a sama grupa nigdy nie osiągnęłaby swego późniejszego, ogólnopolskiego zasięgu, realnej władzy, ani prestiżu. Uzyskany wysoki status w szeregach tworzącej się struktury i po raz pierwszy w życiu zdobyte wielkie pieniądze motywowały gangstera do dalszych bezwzględnych działań oraz rozszerzania strefy wpływów gangu.

We wrześniu 1992 roku policja przejęła transport kilkunastu tysięcy litrów przemyconego spirytusu. Wśród zatrzymanych konwojentów znaleźli się Henryk Niewiadomski pseud. Dziad, z powiązanego z Wołominem gangu ząbkowskiego, Marek K. pseud. Oczko oraz właśnie Andrzej B. Był to jeden z ostatnich wspólnych interesów Pruszkowa i tzw. Wołomina. W pobliżu ciężarówki policjanci znaleźli odrzuconą przez przemytników broń palną, a u Słowika fałszywy dowód tożsamości. Zatrzymani nie spędzili jednak zbyt wielu czasu w areszcie. Słowik opuścił mury zakładu już po trzech tygodniach, sam termin rozprawy sądowej w ogóle nie został wówczas wyznaczony, a całą sprawę wyciszono. Uniknięcie kary za ten czyn nie pretendowało jednak do miana największego osiągnięcia.

18 października 1993 roku Słowik został ułaskawiony przez ówczesnego prezydenta Lecha Wałęsę. Ten, jak sam twierdził, podpisać miał dokument bez czytania akt sprawy, w których precyzowano ciążące na skazańcu winy, skutkujące orzeczeniem w 1987 roku kary 6 lat pozbawienia wolności oraz kary grzywny zamienionej na dodatkowe 3 lata więzienia. Rzekomo bazował jedynie na radach swych współpracowników, którzy rekomendowali Słowika. Według zeznań świadka koronnego odpuszczenie wcześniejszych występków kosztować miało przestępcę 150 tys. dolarów amerykańskich. Zignorowano przy tym procedury, zgodnie z którymi w ogóle nie można było nadać biegu prośbie ukrywającego się skazańca. Dyspozycyjność kancelarii najwyższego urzędnika państwowego dla pospolitych gangsterów obnażyła słabość systemu i potwierdziła praktycznie nieograniczone możliwości korupcji. Wówczas Pruszków po raz pierwszy poczuł się nie gangiem, lecz mafią. Sam Słowik szczycić miał się koneksjami umożliwiającymi ratunek z każdej opresji. Późniejsze postępowanie sądowe wykazało w tej sprawie brak dowodów korupcji, umożliwiających uzyskanie wyroków skazujących dla konkretnych pracowników kancelarii. Nigdy nie będzie już można ustalić, czy rzekoma korupcja sięgająca głowy państwa faktycznie istniała, czy była jedynie budowaniem legendy przez ludzi chcących zyskać szacunek ulicy.

Po wyjściu z ukrycia Słowik zmienił swoje, nazbyt już znane, nazwisko na panieńskie żony Moniki – Z. Zaangażował się też w legalne interesy, „prał” zdobyty na kryminalnej działalności kapitał. Pieniądze grupy inwestowane były w puby, przedsiębiorstwa produkcyjne i inne intratne projekty. Natomiast konsolidujący się gang przejmujący zwierzchnictwo nad lokalnymi środowiskami przestępczymi w Polsce powiatowej i gminnej umożliwiał osiąganie coraz większych zysków. Świeżo nawiązana współpraca z mafią rosyjską oraz pierwsze próby kooperacji z Kolumbijczykami owocowały znacznym rozszerzeniem spektrum działania. Rozpoczął się hurtowy import środków odurzających z Ameryki Południowej. Do Polski płynęły transporty heroiny, kokainy i innych narkotyków. Tylko w jednej przejętej przez policję przesyłce, na statku „Jurata” w 1994 roku, znajdowało się 1200 kg wysokiej jakości kokainy. W kraju powstawały duże laboratoria chemiczne produkujące głównie amfetaminę. Ta już w latach PRL-u była polskim przebojem eksportowym.

Wybuch wojny pomiędzy dwoma przestępczymi potęgami, ochrzczonymi przez prasę na Pruszków i Wołomin, komplikował interesy. Wzajemna nienawiść Wiesława Niewiadomskiego i Słowika doprowadziła do wielokrotnych krwawych starć. W 1994 roku policja zatrzymała Andrzeja Z. wraz z kilkoma jego „żołnierzami” przed domem wołomińskiego bossa. W pobliskich krzakach odnaleziono wtedy kilka sztuk w porę odrzuconej broni palnej oraz granatów. Ponownie nikomu nie udowodniono związku z porzuconym arsenałem ani usiłowania zabójstwa konkurenta. W późniejszym czasie gangsterzy z grupy wołomińskiej oskarżali Słowika o dokonanie lub zlecenie morderstw kilku żołnierzy Dziada, w tym także o próbę eliminacji samego przywódcy grupy.

Wołomin nie pozostawał dłużny. Pierwszego zamachu dokonano w 1993 roku. Przed blokiem Andrzeja Z. przy ul. Broniewskiego w Warszawie eksplodował trotyl wymieszany z gwoździami. Choć nikt nie zginął, to zarówno Słowik, jak i jego żona odnieśli rany. Gdy Pershing trafił do zakładu karnego, Słowik wraz z braćmi D. – Wańką i Malizną, Januszem P. pseud. Parasol oraz Zygmuntem R. pseud. Bolo objęli pełną i samodzielną kontrolę nad strukturą przestępczą. Gangster nadal aktywnie korzystał ze swej zdolności pozyskiwania przychylności urzędników państwowych. Ich spolegliwość oraz życzliwa współpraca umożliwiły m.in. przejęcie za bezcen atrakcyjnych gruntów w centrum Warszawy. Ludzie powiązani z Pruszkowem bez trudu uzyskiwali wszelkie, korzystne decyzje administracyjne i pozwolenia niezbędne do prowadzenia w wybranych miejscach lokali rozrywkowych, agencji towarzyskich czy handlu alkoholem. Grupa posiadała firmy budowlane, dyskoteki, restauracje i inne przedsiębiorstwa, poprzez które prano brudne, uzyskiwane już głównie z narkobiznesu, pieniądze. Nadal ściągano też haracze od już tysięcy firm na terenie całego kraju.

Pruszków korzystał z rzadkiego przywileju kredytowania zakupów w kolumbijskich kartelach. Ponadto towar otrzymywano w preferencyjnych cenach, zaczynających się już od 5 tys. dolarów za kilogram kokainy. Przy czym przeciętna wartość w obrocie hurtowym oscylowała w granicach 15-30 tys. dolarów. Na takich warunkach sprowadzono do Polski co najmniej kilka, a być może nawet kilkadziesiąt, transportów narkotyku. Za każdym razem waga ładunku białego proszku grubo przekraczała tonę. Gwarancją spłaty kredytu miał być żywy zastaw. Posłużyli za niego Andrzej i Monika Z. Po realizacji transakcji bezpiecznie powrócili do domu i miło wspominali gościnę Kolumbijczyków.

Rok 1997. Właściciel restauracji na Żoliborzu oskarża Słowika o wymuszanie haraczu. Przedsiębiorca miał być przymuszany do comiesięcznej opłaty w wysokości tysiąca dolarów tytułem ochrony. Sąd uwalnia jednak oskarżonego od zarzutów, stwierdzając w uzasadnieniu, iż rzekomo zastraszany restaurator oddawał pieniądze z własnej, nieprzymuszonej woli. Radość z sukcesu nie trwała tym razem długo. Wkrótce po uniewinnieniu Andrzej Z. został zatrzymany przez policję pod zarzutem wymuszenia rozbójniczego. Choć Pruszków obracał wówczas przynajmniej dziesiątkami, jeśli nie setkami milionów zł, Słowik zajmował się także windykacją długów. Zasiadał w zarządzie konsorcjum finansowo-handlowego – spółce „Old Star”, trudniącej się także i tą profesją. Realizując zlecenie, został zatrzymany pod zarzutem usiłowania wymuszenia zwrotu fikcyjnego długu w wysokości 500 tys. dolarów.

Kraty częściowo odcięły bossa od interesów. Większość czasu spędził jednak nie w celi, a w szpitalu aresztu śledczego. Bez większych kłopotów mógł też korzystać z własnego, przemyconego, telefonu komórkowego. Pieniądze umożliwiły upozorowanie poważnego schorzenia kręgosłupa, przeprowadzony został nawet fikcyjny zabieg chirurgiczny. Według opinii lekarzy, dalszy pobyt w zakładzie zamkniętym oznaczać mógł dla chorego trwałe kalectwo. Sąd zawiesił więc postępowanie. Andrzej Z., ponownie bezkarny, wyszedł na wolność.

Kiedy mury więzienia opuścił również Pershing, Słowik udawał jego przyjaciela. Dzięki temu poznawał jego kontrahentów, inwestycje, sposób działania i plany na przyszłość. To również on stał za podstawioną mu atrakcyjną studentką Patrycją, z którą utrzymywał kontakt. Jako członek „Zarządu” musiał też wiedzieć, że Andrzej Kolikowski zostanie zamordowany.

Słowik uniknął schwytania w synchronicznych atakach policyjnych antyterrorystów, które nastąpiły wkrótce po zabójstwie Pershinga. Zdołał uciec do Hiszpanii, gdzie w 2001 roku został zatrzymany wraz z również ukrywającym się tam Pyzą – żołnierzem śląskiego gangu Krakowiaka. Gdy przebywał za kratami interesy czasowo przejęła jego żona Monika Z., nazywana Słowikową. Wkrótce również i ona została aresztowana za handel narkotykami na podstawie zeznań byłego świadka koronnego Sproketa. Wcześniej samowolnie wydała pieniądze należące do męża i jego kolegów, a także wdawała się w romanse, za co Słowik się z nią rozwiódł.

Za dowodzenie zorganizowanemu związkowi przestępczemu Słowik skazany został na 6 lat więzienia. Dodatkowo obciążała do odpowiedzialność karna za wcześniejsze wymuszenia. Najcięższy postawiony mu zarzut nie dotyczył przewodzenia „Mafii Pruszkowskiej”, ale zlecenia zabójstwa szefa Policji gen. Marka Papały, za co został prawomocnie uniewinniony, podobnie jak oskarżany o dokonanie tego zabójstwa Ryszard Bogucki. W procesie dotyczącym konkretnych przestępstw popełnionych w ramach działania „Mafii Pruszkowskiej” został oczyszczony ze wszystkich zarzutów. Na wolność wyszedł w 2013 roku, lecz już w lutym 2017 roku został wraz z Wańką i Parasolem ponownie aresztowany pod zarzutem udziału w karuzeli vatowskiej.

Słowik w więzieniu spędził około 20 lat swojego życia. Był najmłodszym i najgorliwiej wierzącym w Boga członkiem „Zarządu” Pruszkowa. W sierpniu 2020 roku ponownie wyszedł na wolność, lecz już we wrześniu znów został zatrzymany w związku ze sprawą zorganizowanego przez strażników więziennych i adwokatatów przemytu narkotyków, alkoholu, filmów pornograficznych i robota kuchennego do... cel warszawskiego zakładu karnego i aresztu.

 

Kazimierz Turaliński

Powiązane materiały kartoteki kryminalnej:

Andrzej Kolikowski - Pershing, boss z Ożarowa

Ryszard Niemczyk – Rzeźnik, kto naprawdę zabił Pershinga?

Jarosław S. - MASA, główny świadek koronny

Jeremiasz Barański - Baranina, boss i rezydent z Wiednia

Mafia Pruszkowska